Polskie Lotnictwo Morskie

Adam Pawlak
Posty: 888
Rejestracja: 01 lis 2017, 0:39

Polskie Lotnictwo Morskie

Post autor: Adam Pawlak » 02 paź 2018, 22:46

7 września 1939 r. – bomby na Parademarsch. Polskie bombardowanie lotnicze Gdańska

78 lat temu, w nocy z 7 na 8 września 1939 r. miał miejsce jedyny w czasie Wojny Obronnej atak polskiego samolotu na cel na terenie Wolnego Miasta Gdańska (aktualnie wcielanego do III Rzeszy). Tej nocy wodnosamolot należący do Morskiego Dywizjonu Lotniczego Polskiej Marynarki Wojennej dokonał nalotu na tryumfalną paradę Niemców w Gdańsku, świętujących kapitulację Westerplatte.

Historia Wojny Obronnej 1939 r. to nie tylko wielkie operacje lądowe i lotnicze, walki dużych formacji wojsk czy działania polityczne. To także drobne epizody, często b. ciekawe, a zarazem słabo znane i nie eksponowane w popularnym przekazie.

I. Morski Dywizjon Lotniczy 1920-39

Lotnictwo morskie II Rzeczpospolitej to jedna z nieco zapomnianych formacji Wojska Polskiego w okresie międzywojennym. Pierwsze próby jego utworzenia miały miejsce już w lutym 1920 r., gdy Polska uzyskała dostęp do morza. Od Niemców przejęto wówczas bazę lotniczą w Pucku wraz z kilkoma zniszczonymi wodnosamolotami, z których zmontowano jeden latający. W listopadzie 1921 r. formalnie powołano Lotnictwo Morskie, ostatecznie po kilku zmianach organizacyjnych w 1923 r. utworzono Morski Dywizjon Lotniczy (MDLot), który pod względem personalnym i zaopatrzenia w sprzęt podlegał szefowi Departamentu IV Żeglugi Powietrznej Ministerstwa Spraw Wojskowych, a pod względem taktycznym i wyszkolenia dowódcy Floty. Jego personel przeważnie stanowili lotnicy-marynarze.

W ciągu 16 lat istnienia MDLot stanowił b. specyficzną jednostkę w polskim lotnictwie. Jego podstawowe wyposażenie stanowiły wodnosamoloty (wodnopłaty, hydroplany) pływakowe i łodziowe, oraz nieliczne samoloty na podwoziu kołowym. Do 1934 r. gros sprzętu stanowiły samoloty produkcji włoskiej i francuskiej. Stosunkowo niski priorytet MDLot powodował, ze jednostka w zasadzie przez większą część okresu międzywojennego znajdowała się w fazie kryzysu sprzętowego. W najlepszym dla siebie okresie w latach 1927-30 dywizjon składał się z trzech eskadr oraz dwóch plutonów pomocniczych, posiadał wówczas ponad 40 wodnosamolotów. Jego bazą był Puck oraz pomocnicze lotnisko Gdynia-Rumia. Ponadto w latach 1927-37 funkcjonowała utworzona na bazie MDLot Rzeczna Eskadra Lotnicza wspierająca działania Flotylli Rzecznej w Pińsku na Polesiu.

Specyfika działań MDLot powodowała, że wodnosamoloty szybko ulegały zużyciu, niezwykle częste były różnego typu wypadki – z tego względu lotnicy nie darzyli swojej jednostki zbyt wielką estymą i nazywali dywizjon „trupiarnią”, częste były przypadki przenoszenia się lotników MDLot do innych jednostek lotniczych.

Od 1932 r. wykruszające się wodnosamoloty zagranicznej budowy zaczęto zastępować konstrukcjami krajowymi, produkowanymi w Zakładach Lotniczych Plage & Laśkiewicz w Lublinie (od 1935 r. znacjonalizowana jako Lubelska Wytwórnia Samolotów – LWS). Do 1935 r. MDLot otrzymał 3 wodnosamoloty rozpoznawczo-bombowe Lublin R.VIII bis/ter/hydro i 20 obserwacyjnych Lublin R.XIII bis/ter/G/hydro. Te ostatnie, stanowiące pływakową wersję budowanego wówczas dla lotnictwa lądowego samolotu obserwacyjnego (łącznie wyprodukowano 273 sztuki wszystkich wersji R.XIII), stanowiły aż do wybuchu II Wojny Światowej trzon MDLot.

W drugiej połowie lat 30-tych, w przededniu II Wojny Światowej, MDLot ponownie znalazł się w poważnym kryzysie sprzętowym. Samoloty wykruszały się, częste były wypadki, w tym również śmiertelne. Np. podczas ćwiczeń nad Bałtykiem w listopadzie 1936 r., w których brało udział 9 samolotów MDLot, w wyniku sztormu i zmiany kierunku wiatru utracono w wyniku wodowania i zatopienia 5 samolotów typu R.XIII. W innych katastrofach w latach 1934-39 utracono jeszcze 5 samolotów tego typu, zginęło łącznie 4 lotników.

Morski Dywizjon Lotniczy w latach 30-tych nie przedstawiał dużej wartości bojowej, jego samoloty zdolne były głównie do prowadzenia rozpoznania na korzyść Marynarki Wojennej. Należy pamiętać, że w latach 1924-38 za głównego potencjalnego przeciwnika Polski uznawano ZSRS, toteż w razie takiego konfliktu polskim wodnosamolotom przypadłoby głównie zadanie prowadzenia rozpoznania nad środkowym Bałtykiem, a działania zbrojne toczyłyby się z dala od własnych baz. Tymczasem od 1938 r. coraz bardziej jasne stawało się, że przeciwnikiem w nowej wojnie będą Niemcy, a polskie Wybrzeże będzie zagrożone atakiem od strony lądu. W tej sytuacji rozpoczęto przygotowanie baz MDLot na Półwyspie Helskim.

Wkrótce przed wybuchem II Wojny Światowej podjęto próby wymiany sprzętu MDLot. W 1940 r. jednostka miała otrzymać nowe wodnosamoloty obserwacyjne typu LWS-3H Mewa (wersja pływakowa samolotu LWS-3A, który wchodził do produkcji w lecie 1939 r.), pod koniec 1938 r. podjęto też starania o zakup we Włoszech 6 nowoczesnych wodnosamolotów bombowo-torpedowych CANT Z.506B Airone, z których pierwszy dotarł do Pucka 27 sierpnia 1939 r. Samolot posiadał włoskie uzbrojenie – bez amunicji, nie miał też wyrzutników do bomb wysłanych drogą morską. Ewakuowany w głąb kraju 2 września, został zniszczony przez Luftwaffe 11 września podczas kotwiczenia na jeziorze Siemień na Lubelszczyźnie.

Ostatecznie, w momencie wybuchu wojny, Morski Dywizjon Lotniczy posiadał łącznie 20 samolotów różnych typów (wodnosamolotów i maszyn na podwoziu kołowym) bojowych i szkolnych. Wchodząca w jego skład Eskadra Liniowa posiadała 2 Lubliny R.VIII ter/hydro (wycofywane ze służby) i 10 wodnosamolotów R.XIII oraz wspomnianego włoskiego CANT-a Z.506B, nie nadającego się na razie do akcji bojowych. Niemcy natomiast znacznie przeceniali siły polskiego Morskiego Dywizjonu Lotniczego, z ich dokumentów wynika, że oceniali jego liczebność na ok. 60 samolotów, w tym bombowo-torpedowych i myśliwskich.

II. MDLot w okresie zagrożenia wojennego

Dywizjon został postawiony w stan alarmu już wiosną 1939 r., jego samoloty zaczęły wówczas patrolować strefę wód terytorialnych. Załogi obserwowały m.in. wzmożony ruch statków niemieckich do i z Prus Wschodnich, a także naruszanie strefy wód granicznych Wolnego Miasta Gdańska (zgodnie z postanowieniami Traktatu Wersalskiego ich ochrona należała do odpowiedzialności Polski). Doszło wówczas do kilku incydentów. Np. w czerwcu 1939 r. Lublin R.XIIIG/hydro z nr bocznym 714 przechwycił niemiecki sterowiec LZ.130 Graf Zeppelin II, oficjalnie wykonujący lot propagandowy, a w rzeczywistości wykorzystywany do rozpoznania. Załoga mat pil. Edmund Piotrzkowski i por. mar. obs. Tadeusz Jeżewski wykonała pozorowany atak „myśliwski” (samolot nie miał zainstalowanego uzbrojenia) i w wyniku różnych ewolucji w sąsiedztwie LZ.130 zmusiła załogę sterowca do zawrócenia na północ.

Z kolei 7 sierpnia 1939 r. samolot R.XIII ter/hydro nr boczny 712 śledził ruchy dużego konwoju 12 statków płynącego w kierunku Piławy (Pillau, obecnie Bałtijsk w Obwodzie Kaliningradzkim), a następnie statku pasażerskiego m/s „Hansestaadt Danzig” w Zatoce Gdańskiej, na którego pokładzie przewożono podejrzany ładunek. Podczas przelotu na małej wysokości samolot runął do wody i zatonął. Załoga (mat pil. Maksymilian Banasiak i por. mar. obs. Tadeusz Jeżewski) wyszła z wypadku cało i została wyratowana przez… łodzie opuszczone ze śledzonego statku (pilot zdążył zatopić aparat fotograficzny). Polaków przekazano gdańskiej policji i umieszczono w areszcie, zostali zwolnieni po spisaniu protokołu w obecności konsula generalnego RP w Gdańsku.

25 sierpnia 1939 r. Morski Dywizjon Lotniczy został postawiony w stan ostrego pogotowia, wodnosamoloty zakotwiczone przy nabrzeżu rozśrodkowano, a załogi otrzymały zakaz opuszczania bazy. Ostatniego dnia pokoju, 31 sierpnia, MDLot wykonał kilka lotów. Zaobserwowano ruch statków przewożących m.in. samochody ciężarowe do Prus Wschodnich, oraz niemiecki okręt podwodny U-31 na północ od Rozewia, który na widok polskiego samolotu zanurzył się. Wieczorem doszło do poważnego incydentu – samolot R.XIII z załogą mat pil. Maksymilian Banasiak i por. mar. obs. Bolesław Gonera napotkał trzy niemieckie wodnosamoloty Heinkel He-60, które otoczyły polski samolot i usiłowały „wcisnąć” go od góry do wody. Nad Zatoką Pucką Niemcy zawrócili. W tej sprawie był przygotowywany raport, który miał uruchomić interwencję dyplomatyczną w dniu 1 września – jak można się domyślać do akcji tej już nie doszło.

III. Wojna lotników morskich

1 września 1939 r. o świcie niemieckie lotnictwo uderzyło na Wybrzeże, zbombardowana została także baza MDLot w Pucku. W wyniku nalotu śmierć poniosło kilku lotników dywizjonu, w tym dowódca kmdr por. pil. Edward Szystowski. Uszkodzone zostały urządzenia bazy, ale samoloty nie ucierpiały. W tej sytuacji nowy dowódca, kmdr ppor. pil. Kazimierz Szalewicz wydał rozkaz ewakuacji dywizjonu na Hel. Do wieczora pierwszego dnia wojny wodnosamoloty MDLot zostały przemieszczone do południowego brzegu Półwyspu Helskiego (przeleciały, przepłynęły bądź zostały przeholowane po wodach Zatoki Puckiej). Na nowym miejscu postoju wodnosamoloty zakotwiczono przy brzegu pomiędzy Portem Helskim i Jastarnią i – o ile się dało – zamaskowano. Niestety, nowe miejsce postoju dywizjonu szybko zostało wykryte przez Luftwaffe. 3 września, w wyniku ataku lotniczego, większość wodnosamolotów została zniszczona bądź uszkodzona i zatonęła w płytkiej wodzie.

Dowództwo Marynarki Wojennej obawiało się użyć ocalałych wodnosamolotów MDLot w ciągu dnia, gdyż od pierwszych chwil wojny Niemcy nad Wybrzeżem posiadali całkowite panowanie w powietrzu. Tymczasem obserwacyjne Lubliny R.XIII latały z prędkością zaledwie 165 km/h, uzbrojone były w pojedynczy karabin maszynowy obserwatora, a ich załogi siedziały w otwartych, nieopancerzonych kabinach. Konfrontacja tych maszyn z niemieckim lotnictwem bądź artylerią przeciwlotniczą musiała zakończyć się tragedią. Tak też się działo w tym czasie w przypadku samolotów tego typu w lądowych eskadrach obserwacyjnych – poniosły one ogromne straty nie tylko od ognia nieprzyjaciela, ale także zdezorientowanych własnych oddziałów lądowych, których żołnierzy nie szkolono rozpoznawaniu typów samolotów.

W tej sytuacji 5 września powstał pomysł wykorzystania pogodnych nocy i wykonania kilku lotów rozpoznawczych pod osłoną ciemności. W Dowództwie Obrony Wybrzeża zaproponowano np. użycia wodnosamolotów do ewakuacji do Szwecji pracowników polskiego wywiadu i innych osób zagrożonych aresztowaniem przez Gestapo. 6 września dowódca MDLot otrzymał rozkaz wysłania samolotu na nocny lot nad Zatoką Gdańską. Celem misji było sprawdzenie, czy oddziały polskie na Westerplatte i Kępie Oksywskiej nadal stawiają opór (nie było z nimi łączności radiowej), a także ustalenie pozycji niemieckich okrętów, w szczególności pancernika Schleswig-Holstein i bliźniaczej jednostki Schlesien, co do której istniało przypuszczenie, że również została skierowana na polskie Wybrzeże. Ukrytym celem było również sprawdzenie możliwości przelotu do Szwecji.

Do misji wybrano samolot R.XIIIG/hydro nr 714 (znany pierwszego przechwycenia sterowca LZ.130 w czerwcu), który był maszyną dalekiego zasięgu (700 km) dzięki zainstalowanemu dodatkowemu zbiornikowi paliwa. Samolot do pierwszego lotu wystartował 6 września o 21.30 z wód Zatoki Puckiej. Jego załogę stanowili por. mar. pil. Józef Rudzki (adiutant i najbardziej doświadczony pilot MDLot) oraz por. pil. obs. Zenon Juszczakiewicz, oficer MDLot i zarazem pracownik II Oddziału Sztabu Generalnego („dwójki”, wywiadu wojskowego). Samolot do lotu przygotował i odprawił załogę st. bosman Józef Tylec, szef motorzystów i również pracownik „dwójki”.

Pierwszy lot polskiego samolotu morskiego w Wojnie Obronnej trwał ok. 1,5 godziny, przelatując po linii łamanej ok. 280 km. Pilot najpierw wykonał przelot nad Zatoką Pucką na wysokości ok. 300 m, a następnie kontynuował lot nad Zatoką Gdańską na wysokości 800-1300 m. Dzięki dobrej widoczności obserwator nie miał trudności ze zidentyfikowaniem śladów torowych okrętów niemieckich, których pozycję naniesiono na mapę, dostrzeżono też rozbłyski świadczące o walkach na Westerplatte i Kępie Oksywskiej. Polski wodnosamolot nie został zauważony przez Niemców. Załoga bezpiecznie powróciła do bazy i wodowała u brzegu Półwyspu Helskiego.

IV. Bomby na Parademarsch

Powodzenie pierwszej misji spowodowało, że porucznicy Rudzki i Juszczakiewicz zaproponowali dowództwu przeprowadzenie kolejnej – tym razem zbombardowania pancernika Schleswig-Holstein ostrzeliwującego Westerplatte. Pomysł zakrawał na szaleństwo. Lublin R.XIIIG/hydro nie był samolotem bombowym, tylko obserwacyjnym. Teoretycznie miał możliwość zabierania 6 bomb przeciwpiechotnych o masie 12,5 kg, jednak w przypadku tego samolotu stosowane były one głównie do szkolenia – przed wojną większość załóg MDLot przeszła ćwiczebne bombardowanie makiet okrętów i okrętu-celu (wycofanego ze służby torpedowca ORP Ślązak) w Zatoce Puckiej. Takie bomby mogły co najwyżej z trudem uszkodzić mały okręt patrolowy, trudno sobie natomiast wyobrazić wyrządzenie przez nie jakiejś szkody pancernikowi. Warto to zaznaczyć, że „Schleswig-Holstein” został częściowo zatopiony po trafieniu trzema brytyjskimi bombami o wadze 1000 kg w Gdyni w grudniu 1944 r. Niemiecki okręt liniowy „Tirpitz” w wyniku trafienia 15 bombami 500 kg brytyjskich samolotów w fiordzie w Norwegii 3 kwietnia 1944 r. doznał rozległych, lecz powierzchownych uszkodzeń i nadawał się do naprawy, został ostatecznie zatopiony 12 listopada 1944 r. w wyniku trafienia dwiema specjalnymi bombami Tallboy o masie 5,45 tony. Zatem atak polskiego wodnosamolotu lekkimi bombami na wielki okręt mógł mieć co najwyżej wydźwięk symboliczny bądź propagandowy.

Dowództwo Obrony Wybrzeża ostatecznie wyraziło zgodę na przeprowadzenie ataku w nocy z 7 na 8 września pod warunkiem zachowania ścisłej tajemnicy. Nie wiedziano jednak przy tym, że załoga Westerplatte skapitulowała 7 września o godzinie 10.45 i Niemcy wycofali swoje ciężkie okręty z rejonu walk.

Do lotu po raz kolejny przygotowano samolot nr 714, na który załadowano bomby i pełen zapas amunicji do karabinu maszynowego. Załoga por. Rudzki i Juszczakiewicz wystartowała z trudem do lotu ok. godz. 22. Przeciążony samolot powoli wzniósł się nad Półwyspem Helskim na wysokość 1800 m i ze zdławionym silnikiem i lekkim opadaniem skierował się nad Nowy Port. Tam jednak nie stwierdzono ani obecności pancernika Schleswig-Holstein, ani śladów walk na Westerplatte. Pilot obniżył lot do ok. 300-400 m i na tej wysokości wlecieli nad miasto.

Niedaleko Stoczni Gdańskiej lotnicy dostrzegli w ciemnościach ogromne skupisko świateł. Jak się okazało, była to wielka, nocna demonstracja Niemców świętujących kapitulację Westerplatte. Ulice były pełne ludzi maszerowali żołnierze Wehrmachtu i członkowie SA i SS z pochodniami. Z głośników płynęła muzyka wojskowa, słychać było też przemówienia i wznoszone hasła i okrzyki. Demonstracja była podobno tak głośna, że słyszeli ją obaj lotnicy na wysokości 400 m przez hałas silnika, którego z kolei nie słyszał nikt na ziemi.

Lotnicy postanowili zaatakować Niemców. Samolot obniżył lot nad same dachy domu, a por. pil. Józef Rudzki skierował maszynę wzdłuż obecnej ul. Grunwaldzkiej, którą sunęło czoło pochodu. W odpowiednim momencie pilot zwolnił wszystkie 6 bomb, które eksplodowały w samym środku kolumny. Na ziemi wybuchła panika, tymczasem lotnicy zawrócili i por. obs. Zenon Juszczakiewicz otworzył ogień do tłumów z dwóch sprzężonych karabinów maszynowych.

Zaskoczenie Niemców było kompletne, dopiero po chwili niebo zaczęły przeczesywać reflektory obrony przeciwlotniczej. Tymczasem lotnicy bez przeszkód odlecieli nad Zatokę Gdańską i skierowali się nad Hel. Wodnosamolot wodował u brzegów Półwyspu 7 września o godz. 23.45. Następnego dnia lotnicy zdali raport z lotu przed kmdr. M. Majewskim z Dowództwa Floty. Zadecydowano wówczas o utrzymaniu całej misji w tajemnicy, obawiano się bowiem represji ze strony Niemców wobec uczestników akcji.

Tymczasem dla Niemców polski nalot na Gdańsk był całkowitym zaskoczeniem i kompromitacją, gdyż ich propaganda mówiła o zniszczeniu całego polskiego lotnictwa w pierwszym dniu wojny. Natychmiast do akcji weszły niemieckie służby specjalne, w tym Służba Bezpieczeństwa Rzeszy Sicherheitsdienst (SD) oraz podległa jej tajna policja polityczna Gestapo, a także wywiad wojskowy – Abwehra. Niemcy podjęli szeroko zakrojoną akcję, w wyniku której skonfiskowali wszystkie materiały filmowe i fotograficzne ukazujące nalot na demonstrację – usunięto z nich moment ataku i zwrócono właścicielom. O wydarzeniu nie wolno było mówić w miejscach publicznych, zabroniono także pisać o tym w gazetach. Jak wynika z jednego z zachowanych dokumentów Abwehry, wszystkie skonfiskowane materiały odesłano konwojem do Berlina, gdzie zostały umieszczone w kwaterze głównej wywiadu.

V. Koniec Morskiego Dywizjonu Lotniczego i dalsze losy lotników morskich

Reakcja Niemców była szybka i skuteczna. Następnego dnia, 8 września, ok. godz. 7 rano nad Helem pojawiła się eskadra bombowców nurkujących Junkers Ju-87C Stuka („Stukasów”) 4./186. Trägerstaffel (jednostka przygotowywana dla budowanego niemieckiego lotniskowca „Graff Zeppelin”, ostatecznie nigdy nie ukończonego).

Niemieckie bombowce uderzyły na kotwicowisko MDLot pomiędzy Portem Helskim a Juratą. Samoloty po zrzuceniu bomb zeszły do lotu koszącego i ostrzelały polskie wodnosamoloty ogniem broni maszynowej. W efekcie wszystkie pozostałe maszyny MDLot zostały zniszczone, ocalał jedynie prototypowy wodnosamolot szkolny RWD-17W, który leżał zdemontowany w skrzyni zamaskowanej w lesie na Helu, oraz również prototypowa szkolna łódź latająca/amfibia Nikol A-2, zakotwiczona w Porcie Helskim. Pozostałe wodnosamoloty zostały postrzelane i podziurawione, część z nich zatonęła, część nadal unosiła się na wodzie. Wobec braku możliwości ich naprawy dowództwo wydało rozkaz ich spalenia bądź odholowania na środek Zatoki Puckiej, aby nie ściągały kolejnych ataków Luftwaffe. Część spośród zniszczonych maszyn leżała jednak w płytkiej wodzie bądź na brzegu i samoloty niemieckie atakowały je jeszcze kilkukrotnie.

8 września 1939 r. MDLot oficjalnie został rozwiązany, lotników-marynarzy skierowano do organizowanych oddziałów lądowej obrony Helu. W istocie już 3 września z nadwyżek personelu sformowano kompanię przeciwdesantową, a w następnych dniach inna grupa lotników pracowała przy budowie nowej baterii artyleryjskiej, złożonej z 3 dział kal. 120 mm zdjętych z zatopionego w porcie stawiacza min ORP „Gryf”. Improwizowane oddziały MDLot brały później udział w walkach na Helu, m.in. 11 września o Wielką Wieś, gdzie poniosły ciężkie straty w ludziach.

W obliczu kapitulacji Helu, część lotników MDLot podjęła próby ucieczki do Szwecji na pokładzie kutra Straży Granicznej Batory oraz kilku kutrach rybackich. 1 października 1939 r. próbę taką podjęli uczestnicy nalotu na Gdańsk – porucznicy Rudzki i Juszczakiewicz. Szczególnie ten drugi, jako oficer wywiadu (pod koniec lat 30-tych działał jako agent w Niemczech, podczas obrony Helu był oficerem informacyjnym przy Dowództwie Floty), miał powody obawiać się wpadnięcia w ręce Niemców. Ich kuter został jednak zatrzymany przez niemiecki ścigacz, a lotnicy wzięci do niewoli. Na szczęście dla por. Juszczakiewicza, w niemieckich dokumentach jego trudne dla Niemców nazwisko zostało zapisane w sposób błędny i Abwehra nie zdołała wpaść na jego trop. Ostatecznie Niemcom nie udało się ustalić sprawców nalotu na paradę zwycięstwa w Gdańsku i obaj lotnicy spędzili resztę wojny w obozie jenieckim. Ich los podzieliła większość personelu Morskiego Dywizjonu Lotniczego.

Nalot polskiego wodnosamolotu na hitlerowską defiladę w Gdańsku nie miał może wielkiego znaczenia militarnego ani propagandowego, ale był dowodem na to, że nawet przestarzałe samoloty MDLot w warunkach Wojny Obronnej 1939 r. można było wykorzystać efektywnie. Jednocześnie ten ciekawy epizod walk wrześniowych pozostaje całkowicie nieznany.

W chwili obecnej część historyków odnosi się sceptycznie o relacji o nocnym ataku na paradę w Gdańsku ze względu na brak wzmianek o tym wydarzeniu w źródłach niemieckich.

M. O.

Więcej w tym zdjęcia: http://www.tysol.pl/a11023-7-wrzesnia-1 ... ze-Gdanska

ODPOWIEDZ

Wróć do „Z kart historii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości